poniedziałek, 8 października 2012

72. 7.10.2012 Messi 2:2 Ronaldo

Niedosyt. Czuję cholerny niedosyt. Przed meczem brałam remis w ciemno, bo przecież wiemy jaką prowizorkę mamy obecnie na środku obrony, a już po pół godzinie gry z boiska schodził Dani Alves z kontuzją mięśnia dwugłowego uda. Jednak z przebiegu meczu i końcówki wiem, że zasłużyliśmy na więcej.

To nie był tak wielki i emocjonujący klasyk jak opisują to hiszpańskie i katalońskie media. Okej, emocje były, zawirowania też, błędy sędziowskie również, ale jednak nudził. A co gorsza, wniosek jaki można wyciągnąć to Real zrobił dwa kroki do przodu, Barca się cofnęła.
Listopadowa manita była jedyna w swoim rodzaju i szczerze wątpię w powtórne zobaczenie tak bezradnego i bezzębnego Madrytu. W każdym kolejnym starciu byliśmy lepsi, ale Real też z każdym meczem robi postępy, a Muł nas zna jak nikt inny i metodą prób i błędów także rozpracował.

Tak jak w rewanżu Superpucharu pierwsze pół godziny należały do Realu. Co prawda nie rzucił się na nas tak wściekle, ale jednak CR69 strzelił bramkę w swoim szóstym kolejnym klasyku (można go nie znosić tak jak ja, ale jednak to robi wrażenie), a Benzema miał idealną okazję, żeby dobić nas trafieniem na 2:0, ale fatalnie skiksował. To chyba był decydujący moment, po którym zaczęliśmy grać o wiele lepiej. Swoje zrobiła też kontuzja Daniego. Alves, jak ja Cię kocham i broń Cię Panie Boże nie życzę kontuzji, tak dobrze się stało, bo z wejściem Montoyi w końcu zaczęliśmy mieć prawą obronę. To właśnie Dani znowu nie raczył podnieść nogi i powalczyć o zablokowanie Ronaldo. Swoje dołożył też Victor, którego obowiązkiem było pilnowanie bliższego słupka!
Swoją wypracowaną dominację potwierdziliśmy nie akcją a'la Barcelona, ale bramką... z dupy. No jakbyśmy się z mierdami zamienili na koszulki! Chaos w obronie Madrytu, błąd Pepe, Leo przejmuje piłkę i trafia do siatki.

W drugiej połowie, według mnie, istniała tylko Barca.
Messi to jest geniusz. Crack. El puto amo. Magik. Cudotwórca. No brakuje mi określeń. Już w momencie ustawiania przez niego piłki wiedziałam, że to trafi. Byłam pewna. A potem wraz trybunami Camp Nou, bezradnym (nie)świętym Ikerem i biednym CR69, królem wolnych (bwahahaha!), który swoimi Tomahawkami trafia tylko w trybuny, mogłam podziwiać jak ta piłka zmierza z tej odległości do bramki. Tylko taki człowiek jak Leo potrafi w takim momencie wziąć na siebie pełną odpowiedzialność i przejąć obowiązki lidera drużyny.
Druga bramka z rzutu wolnego w drugim z rzędu Gran Derbi. Leo, jesteś moim królem.

Jednak Real zdołał wyrównać, kolejną bramkę strzelił Ronaldo, ale cała akcja poszła po faulu na Inieście, bramka nie powinna zostać uznana! No tak, jak zwykle tylko nam pomagają. Jak żyć?

Swoją obecność zaznaczył również sędzia główny spotkania, pan Delgado Ferreiro. Zapamiętam sobie to nazwisko.
Mecz go przerósł. Dla nas gwizdał wszystko, co popadnie i dawał żółte z dupy. Ale to jakim cudem Alonso przetrwał całą drugą połowę tylko z jednym żółtkiem, popełniając ze trzy faule, w tym jeden chamski od tyłu i nie wyleciał z boiska to ja nadal nie wiem.
No i brak ewidentnego rzutu karnego na Inieście po faulu Pepe, a podyktowanie... rożnego! Chryste Panie, trzymajta mnie.

Swoje dołożył również The Special Five i psychol Pepe.
Muł uważa, że arbiter popełnił POWAŻNY błąd, nie dyktując rzutu karnego na Ozilu, ale zasłania się tym, że Real Madryt to wielki klub i nie powinien mówić o takich rzeczach. Mówi również, że może potrzebuje już okularów, w końcu ma 50 lat i szuka jakiegoś rozwiązania...
Pepe za to bawi nas bajeczką, że nie było karnego na Inieście, że właśnie tacy jesteśmy, lubimy robić teatr, a oni są święci i nieskazitelni jak śmietankowa biel na ich koszulkach i uwaga!, upadają tylko, gdy jest kontakt. Nie zapomniał również dodać, że karny na Ozilu był. Pepe był daleko, ale widział, na pewno był karny! Faulował za to Iniestę, ale biedaczek już o tym zapomniał, tak źle zadziałała na niego bliska obecność tego geniusza.
Wiem, że nad niepełnosprawnymi trzeba się ulitować i nie pogrążać i tak złego ich stanu zdrowia, no ale przepraszam bardzo: JA PIERDOLĘ, KURWA MAĆ, CZY WY PRZECZYTALIŚCIE TO SAMO, CO JA?! ŁODEFAK, CZY ONI ZAPOMNIELI SWOICH TABLETEK? COŚ IM SIĘ PRZEGRZAŁO W MÓZGACH CZY TO MAGIA CAMP NOU TAK ŹLE DZIAŁA NA NASZYCH RYWALI?! JAK MOŻNA BYĆ TAKIM HIPOKRYTĄ DO POTĘGI ENTEJ?!
The Special Nothing oczywiście już nie pamięta przynoszenia kartek z błędami sędziego, nie pamięta oskarżania Pepa o nieuczciwe zdobycie dwóch LM, nie pamięta również 'Por que?'. Pepe nagle zapomniało się o symulkach na Bernabeu w CdR, zdeptaniu dłoni Messiego, potraktowania Daniego z wyprostowanej nogi, skopania Casquero, czy też tego, kto w jego drużynie uprawia największy teatr. A ten, kto w swojej drużynie ma Di Marię i Ronaldo naprawdę powinien się zamknąć.
Z przyjemnością sprawię Mułowi okulary, a Pepe załatwię najlepszego psychiatrę w Madrycie i dobry zakład psychiatryczny. Skoro wykosztowałam się na te szampany dla wszystkich sędziów, którzy w zeszłym sezonie zapewnili mierdzie mistrzostwo, teraz też nie pożałuję.

Kogo można wyróżnić, a kogo zganić?
- Cholernie bałam się Adriano na stoperze, ale okazało się, że jednak ten trzymany w tajemnicy i ćwiczony na kilku ostatnich treningach zabieg zdał egzamin. Oczywiście mogło być lepiej, Brazylijczyk zawalił przy drugiej bramce, ale jak na pierwszy mecz w Barcelonie na stoperze ever i to w GD (!!!) poradził sobie naprawdę dobrze. Zresztą chyba wolę sobie nie wyobrażać, jak na treningach wyglądał Song skoro Tito wolał takie rozwiązanie...
- Jordi Alba, zdecydowanie! Drugi Dani, tyle że na lewej stronie. Ogromnie mi się podobał.
- W drugiej połowie popisówkę grał Busi. Brakowało mi go, bo w ostatnich meczach nie radził sobie zbyt dobrze i nie był sobą.
- Świetną zmianę zrobił Alexis i ta ruleta w końcówce przerwana faulem Xabiego Alonso! Na żółtą kartę oczywiście, ale kto by się tym przejmował.
- Iniesta powinien wywalczyć karnego, był także faulowany zanim padła druga bramka dla mierd, to już pokazuje, że był bardzo istotny, ale mnie szczerze mówiąc nie zachwycał. Cesc to już w ogóle zagrał słabe zawody.
- Antybohaterem był Dani, cień samego siebie. Dziękować Bogu za tą kontuzję, gdyby grał dalej... Montoya już po raz kolejny dał sobie świetnie radę w wielkim meczu (zastąpił Alvesa w finale CdR z Bilbao, a także wskoczył za Adriano ukaranego czerwoną kartką w rewanżu Superpucharu) i nie zawiódł. Dani wypada na trzy tygodnie, teraz będziemy mieli przerwę reprezentacyjną, ale z Deportivo 20 października pożądam Martina. Naprawdę zasługuje na szanse, po raz kolejny to udowodnił.
- Dlaczego Tito nie wykorzystał trzeciej zmiany? Dlaczego nie wszedł Villa za Pedro? Dam sobie rękę uciąć, że gdyby w ostatnich sekundach w miejscu Pedrito znalazł się David, strzeliłby to z zimną krwią i cieszylibyśmy się teraz z 11-punktowej przewagi. Tito, dlaczego?!
- Victor Valdes a 'ręcznik'. To naprawdę świetny bramkarz tylko dlaczego ciągle musi pokazywać się ze złej strony właśnie w klasykach?! Kto by pamiętał o jego paradach chociażby z zeszłego sezonu w meczu na Vicente Calderon z Atletico wygranym 2:1, kto by pamiętał o wybronionej setce z Granadą przy 0:0, kto by pamiętał o Paryżu, Valdes to ręcznik, bo akcja z Di Marią czy puszczenie bramki w pierwszej minucie. I tyle z rzeczowej argumentacji.
Brakuje mi starego, dobrego VV, ale gdy nie ma się obrony, samemu trudno coś zdziałać. Może przydałby się też w końcu zastrzyk świeżej krwi w postaci młodego, utalentowanego bramkarza? Nie wiem. Wiem, że Pinto to najlepszy rezerwowy bramkarz ever, ale lata swoje już ma, trzeba się na tej pozycji ubezpieczyć, a wiemy jak newralgiczna jest w Barcelonie. Nie mówię, że VV trzeba sprzedać w najbliższym okienku, bo nie jestem kibicem, który sprzedaje swoich zawodników po nieudanych meczach (w takim razie Pedro, Pique, Alexisa i Cesca dawno już powinno nie być), ale że trzeba niedługo o tym zacząć myśleć, bo zostaniemy z ręką w nocniku jak teraz z obroną.
- Leo to geniusz. Chyba jeszcze o tym nie mówiłam, nie? Już nie mogę się doczekać momentu gali w Zurychu w styczniu i odebrania przez niego czwartej Złotej Piłki z rzędu. Ronaldo zrobił ogromne postępy, nauczył się grać w wielkich meczach, ale nadal nie może się przy nim równać. Jak to przeczytałam: Leo jest porównywany do Pele i Maradony. Cristiano do Messiego. Dziękuję, dobranoc.

Niedosyt. W końcówce mieliśmy co najmniej trzy dogodne sytuacje do przechylenia wyniku na swoją korzyść. Genialna wymiana piłki między Pedro i Leo, poprzeczka Martina (ach, gdy to wpadło!) i w ostatnich sekundach meczu wyśmienita patelnia Pedrito. Naprawdę było blisko, trzy punkty były na wyciągnięcie ręki, ale chyba w poprzednich spotkaniach wyczerpaliśmy limit szczęścia, więc teraz oczywiście go zabrakło.
Pamiętajmy jednak, że status quo został zachowany. Mierda nie dopuściła do 11-punktowej przewagi, ale również nie zredukowała 8-punktowej. Wydaje mi się, że teraz będziemy grać w grę, kto pierwszy straci punkty i kto lepiej na to zareaguje. Mimo takiej przewagi po siedmiu kolejkach jestem pewna, że liga się jeszcze nie skończyła. W zeszłym sezonie Real miał 10 punktów przewagi, by roztrwonić to w trzy kolejki, a my do GD na Camp Nou zażarcie walczyliśmy i byliśmy blisko doskoczenia na punkt.
Baa, liga się dopiero zaczyna. Zapinamy pasy.


FC Barcelona - Real Madryt
2:2


Bramki:
Messi (31., 61.)

Kartki:
Pedro, Busquets - żółte

Skład:
Valdes, Alves (28. Montoya), Mascherano, Adriano, Alba, Xavi, Busquets, Fabregas (61. Alexis), Pedro, Messi, Iniesta

Ławka rezerwowych:
Pinto, Montoya, Bartra, Sergi Roberto, Alexis, Villa
Tello poza kadrą meczową.

Arbiter:
Delgado Ferreiro

niedziela, 7 października 2012

71. 7.10.2012 Krótkie podsumowanie / Gran Derbi

Cóż, długo mnie nie było. Dość powiedzieć, że od opublikowania ostatniej notki o meczu z Rayo, nie napisałam już nic na poważnie (to był kwiecień, a mamy październik!), a w Barcelonie tyle się od tamtego czasu wydarzyło.
Ja sama potrzebuję też powrotu do regularnego pisania. Zaczęło się liceum, jestem w klasie humanistycznej, bo niby do jakiej innej mogłabym pójść, a ja zdałam sobie sprawę, że przy pisaniu najprostszej rozprawki mam w głowie pustkę i nie potrafię ubrać swoich myśli w słowa, co zawsze było przecież moją mocną stroną. Poczułam też, że zbyt wiele moich przemyśleń na temat drużyny kręci mi się w głowie, a ja nie mam komu o tym opowiedzieć. Najlepszym uzewnętrznieniem jest pisanie na blogu dla samej siebie, więc muszę znów spróbować. Niczego nie obiecuję.

Końcówka sezonu 2011/2012 nadal wywołuje u mnie ogromne emocje, czuję tą sportową złość i niemoc. Ale zamykam oczy i widzę tak wiele pięknych chwil po przegraniu dwóch najważniejszych trofeów, które utwierdziły mnie w przekonaniu, że moje serce jest blaugrana i żadna porażka tego nie zmieni.
Pierwsze, co przychodzi mi na myśl to derby z Espanyolem na Camp Nou. Boże, na samo wspomnienie czuję łzy pod powiekami, nawet teraz. Ostatni mecz Pepa na CN.

Jak żywo widzę przygotowany przez kibiców ogromny transparent, który potoczył się jak dywan po głównej trybunie z napisem 'T'estimem Pep', bieg Messiego po czwartej bramce - ich uścisk jak ojca i syna, łzy w oczach Puyiego, Isaaca i Montoyi, oglądanie przez niego pożegnalnego filmiku, szpaler dla jedynego i prawdziwego mistrza, jego osobiste pożegnanie ze stadionem wraz z całą rodziną.
Jak żywo słyszę skandowanie przez trybuny 'Guardiola, Guardiola', puszczone przez klubowe głośniki 'Que tingem sort' i jego słowa: 'Nigdy mnie nie stracicie'.

Nigdy nie pomyślałabym, że jeden łysy czterdziestolatek z Barcelony może tak zawładnąć moim sercem. To nie są puste słowa. Naprawdę myślę o nim codziennie. Widząc jakiekolwiek zdjęcie z nim, ogarniają mnie wspomnienia, a z oczu płyną szczere łzy. Jak sobie pomyślę, że siedzi sobie teraz w Nowym Jorku to mam ochotę skopać mu tyłek za pozostawienie mnie w takim stanie. Tak cholernie mi go brakuje.
Tęsknię za jego gestykulacjami, życiem meczem, piciem wody mineralnej, garniturami, zarostem, uśmiechem, drapaniem się po brodzie, staniem i obserwowaniem meczu z otwartą buzią, co tak mnie irytowało, pokorą, mądrością, klasą, szacunkiem do każdego rywala - mogłabym tak do wieczora. Dla mnie to wzór. Autorytet. Legenda. Najlepszy trener ever.

Pamiętam jeszcze swoje słowa, że 'nigdy nie wybaczę mu ucieczki z tonącego okrętu'. Już się z tego wytłumaczyłam, pisałam to w emocjach, wcale tak nie myślę.
Pep już w październiku 2011 mówił swoim współpracownikom, że jest zmęczony, a do tego doszła jeszcze choroba Tito i przeszczep wątroby Erica. Sam Manel Estiarte w wywiadzie powiedział, że gdy Mister dowiedział się o Abim, tak po prostu szlochał mu w słuchawkę i nie był w stanie wykrztusić z siebie słowa. Cierpieli wszyscy cules, ale tego obrazka i bólu Pepa nie jestem w stanie sobie nawet wyobrazić.
Estiarte w tym samym wywiadzie wspomniał też, że Pep już w dniu rewanżu z Chelsea, kilkanaście godzin przed pierwszym gwizdkiem, powiedział mu, że odchodzi. I to niezależnie od wyniku.

Kochamy cię, Pep. Jeszcze tu wrócisz!

Ligę ostatecznie skończyliśmy z 9-punktową stratą do mierd. Po Rayo wygraliśmy jeszcze 4:1 z Malagą, 4:0 z Espanyolem i zremisowaliśmy 2:2 z Betisem, a Leo Messi z 50 bramkami na koncie (!) został Pichichi Primera Division.

Ostatnim meczem Pepa na ławce trenerskiej był finał Copa del Rey. Nie chciałam tego marnego pucharu pocieszenia, ale trzeba go było zdobyć właśnie dla niego.
3:0 do przerwy, Athletic nie istnieje, a Mister kończy swoją karierę zdobywając 14 pucharów w cztery sezony. Abstrakcja dla zwykłego śmiertelnika. Xavi podnoszący puchar i Pep ściskający swoich podopiecznych to kolejny obrazek, który pozostanie ze mną jako symbol tej drużyny.

Dzień później na Camp Nou odbyła się wielka fiesta, na której świętowaliśmy zdobycie czterech pucharów (Superpuchar Hiszpanii, Superpuchar Europy, Klubowe Mistrzostwa Świata, Copa del Rey). W centrum uwagi był oczywiście Pep, ale nie mniejszą furorę zrobiła mała Valeria Iniesta. Wykapany tatuś! Jest nawet tak samo blada! :D

27 maja w Palau Blaugrana odbył się charytatywny mecz piłki halowej, w której wystąpiły drużyny prowadzone przez Pepa i Tito. Zabawa była niesamowita! Victor 'szczypiorek' Messi, bronienie karnych z zawiązanymi oczami, golazo Pinto, Pique w trakcie gry chowający piłkę pod koszulką i przebiegnięcie tak boiska czy rozmowa przez telefon! Takich akcji powinno być zdecydowanie więcej.

Zanim się nie obejrzeliśmy, sezon 2011/2012 się skończył, a na nas czekało wyczekiwane Euro 2012.
Kibicowałam oczywiście Hiszpanii, trzymałam kciuki za Holendrów, bo Ibi, a po pierwszym meczu ze Szwecją także za Ukrainę, która zrobiła na mnie niemałe wrażenie. Dobra, przyznaję się, Szewa też!

Oranje totalnie się skompromitowali, nie zdobywając nawet punktu i nie wyszli z fazy grupowej! Ibi w meczu z Danią zdecydowanie ciągnął cały zespół, później nie dostawał już szans, a szkoda.

Szewczenko zapewniający Ukrainie praktycznie w pojedynkę trzy punkty ze Szwecją był fantastyczny! Nasi sąsiedzi do samego końca walczyli o wyjście z grupy, ale arbiter w meczu z Anglią im na to nie pozwolił, nie uznając prawidłowej bramki. No na Pepa, na cholerę przy bramce stoją jeszcze dodatkowi sędziowie skoro i tak nie widzą takiej oczywistości?!

Pamiętam jak przy losowaniu grup pisałam: 'Jeżeli Polska nie wyjdzie z takiej grupy to osiągną poziom rowu Mariańskiego'. I się sprawdziło chociaż i tak sukces, że w ostatniej kolejce jeszcze o ten awans walczyliśmy i nie był to 'mecz o honor'.
Z Grekami zagraliśmy naprawdę niezły mecz, byłam zdumiona, że w pierwszej połowie graliśmy tak dobrą piłkę! No to Szczęsny postanowił to zjebać i osłabić drużynę, a Grekom pozwolić na rzut karny. To, co zrobił Przemek Tytoń było niesamowite! A potem zamiast dodać nam to skrzydeł, nasi opadli z sił, a Franz czekał do 90 minuty ze zmianami. Nie ma to jak wybitny taktyk.
Z Rosjanami golazo Błaszczykowskiego, a Czesi pokazali nam jak się walczy i zasłużenie odpadliśmy. No to Kuba musiał dołożyć swoje dwa grosze o biletach, a Franek 'Nie zamierzam przepraszać' Smuda przestał być trenerem kadry. Przynajmniej jako organizator nie zawiedliśmy i zostawiliśmy po sobie bardzo dobre wrażenie.

A La Roja? Hiszpanie jak to Hiszpanie w swoim stylu, konsekwentnie zajechali do finału chociaż mnie on nie powalał. Okazał się jednak skuteczny i jak zwykle Sfinks się obronił.
Niesamowity był to finał. Niecodziennie ogląda się Hiszpanów gnojących Włochów 4:0, którzy byli totalnie bezradni. W taki sposób osiągnęli tryplet Euro - MŚ - Euro, a kolejny Mundial już za dwa lata w Brazylii.

W Barcelonie zaczęliśmy presezon.
- 2:1 z Hamburgerem w debiucie Tito
- 8:0 z Raja Club Athletic
- 2:2 (4:1 w karnych) z PSG
- 0:0 (2:0 w karnych) z Manchesterem United
- 2:0 z Dynamem Bukareszt
- i przegrana 0:1 w Pucharze Gampera z Sampdorią Genua
Po ośmiomiesięcznej kontuzji do gry nareszcie wrócił David Villa, po półrocznej Andreu Fontas, w trakcie Euro zakupiliśmy Jordiego Albę, w sierpniu Alexa Songa, a na wypożyczenie do Schalke udał się Ibi.
Bardzo mi go szkoda. Nie zdążył zaprezentować całego swojego potencjału, długo leczył zerwane więzadła. Mam do niego też szczególny sentyment, bo był pierwszym piłkarzem, który przyszedł do nas zewnątrz odkąd zaczęłam Barcelonie kibicować. Odchodząc trzeba się liczyć z tym, że do takiego Klubu jak Barca raczej się już nie wróci, ale trzymam za niego mocno kciuki. O wiele bardziej wolę takiego Ibiego niż, strzeż nas Panie!, Bojana.

Poważną rywalizację rozpoczęliśmy w Superpucharze Hiszpanii z Realem. Puchar był na wyciągnięcie ręki. Na Camp Nou wystarczyło, żeby Messi trafił setkę na 4:1, a Victor nie zaczął się bawić z Di Marią. Jednak mecz w naszym wykonaniu był genialny, a mierda w pierwszej połowie nie wąchała nawet piłki. Nie rozstrzygnęliśmy tego jednak na swoją korzyść u siebie, a rewanż był koszmarem.
Pierwsze pół godziny na Bernabeu to najgorsza, najbardziej chaotyczna, bezradna Barcelona jaką widziałam ever! Przecierałam oczy ze zdumienia i zastanawiałam się, dlaczego nie przyjechaliśmy na mecz. Już po tych trzydziestu minutach mogliśmy dostać manitę w plecy, a dwie bramki były najniższym wymiarem kary. No to kto o sobie przypomniał? Leo Messi oczywiście, który zasadził takiego wolnego, że Kryśka może się schować z tymi swoimi Tomahawkami. Teraz żałuję, że w ogóle Leo dał nam tą nadzieję. Przez drugą połowę waliliśmy głową w mur, a brakowało nam tylko jednej bramki do remisu, który w konsekwencji dawałby zwycięstwo! Czułam się jakbym przeżywała drugie Chelsea, brrrrr!
Nie udało się. Zadecydował ten jeden błąd Valdesa z Camp Nou i koszmarny występ obrony (Masche i Pique, którzy zawalili obie bramki) na Bernabeu. Jestem jednak dumna, że zostaliśmy podczas wręczania pucharu, czego mierda rok temu zrobić nie potrafiła, nie robiliśmy żadnych cyrków i że grając ponad godzinę w dziesiątkę byliśmy od nich lepsi i mieliśmy ze trzy patelnie, żeby rozstrzygnąć to na własną korzyść. Przegrywać też trzeba umieć i cieszę się, że potrafimy to zrobić.

Passa się jednak odwróciła. Real po zdobyciu pucharu grał straszną padakę przegrywając z Getafe i Sevillą czy remisując z Valencią, a my kroczyliśmy od zwycięstwa do zwycięstwa zaliczając sześć zwycięstw z rzędu w lidze i dwa w Lidze Mistrzów, mając komplet punktów! Styl pozostawia trochę do życzenia, ale w końcu zaczęliśmy mieć szczęście i w końcu zaczęliśmy wygrywać mecze, w których gramy chujnię z grzybnią.
W zeszłym sezonie na bank stracilibyśmy tam punkty, a teraz potrafiliśmy odwrócić losy meczu na Sanchez Pizjuan, gdzie przegrywaliśmy 0:2, by wygrać 3:2 po golu Villi w 93. minucie. Przegrywaliśmy 1:2 ze Spartakiem - wygrywamy 3:2. Remisowaliśmy z Granadą, by strzelić bramkę w 87. minucie! Wygraliśmy z Osasuną mimo przegrywania 0:1. Potrafimy dowieźć jednobramkowe prowadzenie. Tego wszystkiego mi w zeszłym sezonie brakowało.
Teraz widać, że Tito ma jaja. Genialnie reaguje na wydarzenia boiskowe i przede wszystkim trafia ze zmianami i robi je w odpowiednim momencie. Pep posłałby w bój Keitę w 70. minucie. Tito nie boi się zrobić podwójnej zmiany w 55. Bardzo mi się to podoba.

A dzisiaj - Gran Derbi. Boję się jak cholera, jak zwykle, zwłaszcza że mamy przetrzebiony środek obrony. Pique miał być dziś postawiony na nogi po urazie odniesionym ze Spartakiem, ale postanowiono nie ryzykować. Puyi z Benficą doznał zwichnięcia stawu łokciowego i cudem jest, że nie złamał ręki, o czym byłam przekonana patrząc na te przerażające powtórki. Czyli zostajemy z parą Song - Mascherano, co nie nastraja zbyt dobrze.
W reszcie formacji, dzięki Bogu, mamy nadmiar bogactwa, więc Tito może się już tylko martwić czy postawić na Iniestę, Fabregasa, Alexisa czy Villę.

Walczymy o siódme zwycięstwo z rzędu, co dałoby najlepszy start Barcelony w rozgrywkach EVER i 11 punktów przewagi nad odwiecznym rywalem z Madrytu. Byłoby pięknie, ale mam obawy. Nie wiem, jak wyjdzie Mourinho, nawet wolę sobie nie wyobrażać czy pójdzie na nas od początku jak w rewanżu Superpucharu czy spróbuje zagrać zachowawczo, wiedząc, że taka przewaga może ustawić resztę sezonu.
Najważniejsze, żebyśmy to my zachowali koncentrację i przede wszystkim grali swoje, a reszta ułoży się sama.

Visca el Barca!