niedziela, 7 października 2012

71. 7.10.2012 Krótkie podsumowanie / Gran Derbi

Cóż, długo mnie nie było. Dość powiedzieć, że od opublikowania ostatniej notki o meczu z Rayo, nie napisałam już nic na poważnie (to był kwiecień, a mamy październik!), a w Barcelonie tyle się od tamtego czasu wydarzyło.
Ja sama potrzebuję też powrotu do regularnego pisania. Zaczęło się liceum, jestem w klasie humanistycznej, bo niby do jakiej innej mogłabym pójść, a ja zdałam sobie sprawę, że przy pisaniu najprostszej rozprawki mam w głowie pustkę i nie potrafię ubrać swoich myśli w słowa, co zawsze było przecież moją mocną stroną. Poczułam też, że zbyt wiele moich przemyśleń na temat drużyny kręci mi się w głowie, a ja nie mam komu o tym opowiedzieć. Najlepszym uzewnętrznieniem jest pisanie na blogu dla samej siebie, więc muszę znów spróbować. Niczego nie obiecuję.

Końcówka sezonu 2011/2012 nadal wywołuje u mnie ogromne emocje, czuję tą sportową złość i niemoc. Ale zamykam oczy i widzę tak wiele pięknych chwil po przegraniu dwóch najważniejszych trofeów, które utwierdziły mnie w przekonaniu, że moje serce jest blaugrana i żadna porażka tego nie zmieni.
Pierwsze, co przychodzi mi na myśl to derby z Espanyolem na Camp Nou. Boże, na samo wspomnienie czuję łzy pod powiekami, nawet teraz. Ostatni mecz Pepa na CN.

Jak żywo widzę przygotowany przez kibiców ogromny transparent, który potoczył się jak dywan po głównej trybunie z napisem 'T'estimem Pep', bieg Messiego po czwartej bramce - ich uścisk jak ojca i syna, łzy w oczach Puyiego, Isaaca i Montoyi, oglądanie przez niego pożegnalnego filmiku, szpaler dla jedynego i prawdziwego mistrza, jego osobiste pożegnanie ze stadionem wraz z całą rodziną.
Jak żywo słyszę skandowanie przez trybuny 'Guardiola, Guardiola', puszczone przez klubowe głośniki 'Que tingem sort' i jego słowa: 'Nigdy mnie nie stracicie'.

Nigdy nie pomyślałabym, że jeden łysy czterdziestolatek z Barcelony może tak zawładnąć moim sercem. To nie są puste słowa. Naprawdę myślę o nim codziennie. Widząc jakiekolwiek zdjęcie z nim, ogarniają mnie wspomnienia, a z oczu płyną szczere łzy. Jak sobie pomyślę, że siedzi sobie teraz w Nowym Jorku to mam ochotę skopać mu tyłek za pozostawienie mnie w takim stanie. Tak cholernie mi go brakuje.
Tęsknię za jego gestykulacjami, życiem meczem, piciem wody mineralnej, garniturami, zarostem, uśmiechem, drapaniem się po brodzie, staniem i obserwowaniem meczu z otwartą buzią, co tak mnie irytowało, pokorą, mądrością, klasą, szacunkiem do każdego rywala - mogłabym tak do wieczora. Dla mnie to wzór. Autorytet. Legenda. Najlepszy trener ever.

Pamiętam jeszcze swoje słowa, że 'nigdy nie wybaczę mu ucieczki z tonącego okrętu'. Już się z tego wytłumaczyłam, pisałam to w emocjach, wcale tak nie myślę.
Pep już w październiku 2011 mówił swoim współpracownikom, że jest zmęczony, a do tego doszła jeszcze choroba Tito i przeszczep wątroby Erica. Sam Manel Estiarte w wywiadzie powiedział, że gdy Mister dowiedział się o Abim, tak po prostu szlochał mu w słuchawkę i nie był w stanie wykrztusić z siebie słowa. Cierpieli wszyscy cules, ale tego obrazka i bólu Pepa nie jestem w stanie sobie nawet wyobrazić.
Estiarte w tym samym wywiadzie wspomniał też, że Pep już w dniu rewanżu z Chelsea, kilkanaście godzin przed pierwszym gwizdkiem, powiedział mu, że odchodzi. I to niezależnie od wyniku.

Kochamy cię, Pep. Jeszcze tu wrócisz!

Ligę ostatecznie skończyliśmy z 9-punktową stratą do mierd. Po Rayo wygraliśmy jeszcze 4:1 z Malagą, 4:0 z Espanyolem i zremisowaliśmy 2:2 z Betisem, a Leo Messi z 50 bramkami na koncie (!) został Pichichi Primera Division.

Ostatnim meczem Pepa na ławce trenerskiej był finał Copa del Rey. Nie chciałam tego marnego pucharu pocieszenia, ale trzeba go było zdobyć właśnie dla niego.
3:0 do przerwy, Athletic nie istnieje, a Mister kończy swoją karierę zdobywając 14 pucharów w cztery sezony. Abstrakcja dla zwykłego śmiertelnika. Xavi podnoszący puchar i Pep ściskający swoich podopiecznych to kolejny obrazek, który pozostanie ze mną jako symbol tej drużyny.

Dzień później na Camp Nou odbyła się wielka fiesta, na której świętowaliśmy zdobycie czterech pucharów (Superpuchar Hiszpanii, Superpuchar Europy, Klubowe Mistrzostwa Świata, Copa del Rey). W centrum uwagi był oczywiście Pep, ale nie mniejszą furorę zrobiła mała Valeria Iniesta. Wykapany tatuś! Jest nawet tak samo blada! :D

27 maja w Palau Blaugrana odbył się charytatywny mecz piłki halowej, w której wystąpiły drużyny prowadzone przez Pepa i Tito. Zabawa była niesamowita! Victor 'szczypiorek' Messi, bronienie karnych z zawiązanymi oczami, golazo Pinto, Pique w trakcie gry chowający piłkę pod koszulką i przebiegnięcie tak boiska czy rozmowa przez telefon! Takich akcji powinno być zdecydowanie więcej.

Zanim się nie obejrzeliśmy, sezon 2011/2012 się skończył, a na nas czekało wyczekiwane Euro 2012.
Kibicowałam oczywiście Hiszpanii, trzymałam kciuki za Holendrów, bo Ibi, a po pierwszym meczu ze Szwecją także za Ukrainę, która zrobiła na mnie niemałe wrażenie. Dobra, przyznaję się, Szewa też!

Oranje totalnie się skompromitowali, nie zdobywając nawet punktu i nie wyszli z fazy grupowej! Ibi w meczu z Danią zdecydowanie ciągnął cały zespół, później nie dostawał już szans, a szkoda.

Szewczenko zapewniający Ukrainie praktycznie w pojedynkę trzy punkty ze Szwecją był fantastyczny! Nasi sąsiedzi do samego końca walczyli o wyjście z grupy, ale arbiter w meczu z Anglią im na to nie pozwolił, nie uznając prawidłowej bramki. No na Pepa, na cholerę przy bramce stoją jeszcze dodatkowi sędziowie skoro i tak nie widzą takiej oczywistości?!

Pamiętam jak przy losowaniu grup pisałam: 'Jeżeli Polska nie wyjdzie z takiej grupy to osiągną poziom rowu Mariańskiego'. I się sprawdziło chociaż i tak sukces, że w ostatniej kolejce jeszcze o ten awans walczyliśmy i nie był to 'mecz o honor'.
Z Grekami zagraliśmy naprawdę niezły mecz, byłam zdumiona, że w pierwszej połowie graliśmy tak dobrą piłkę! No to Szczęsny postanowił to zjebać i osłabić drużynę, a Grekom pozwolić na rzut karny. To, co zrobił Przemek Tytoń było niesamowite! A potem zamiast dodać nam to skrzydeł, nasi opadli z sił, a Franz czekał do 90 minuty ze zmianami. Nie ma to jak wybitny taktyk.
Z Rosjanami golazo Błaszczykowskiego, a Czesi pokazali nam jak się walczy i zasłużenie odpadliśmy. No to Kuba musiał dołożyć swoje dwa grosze o biletach, a Franek 'Nie zamierzam przepraszać' Smuda przestał być trenerem kadry. Przynajmniej jako organizator nie zawiedliśmy i zostawiliśmy po sobie bardzo dobre wrażenie.

A La Roja? Hiszpanie jak to Hiszpanie w swoim stylu, konsekwentnie zajechali do finału chociaż mnie on nie powalał. Okazał się jednak skuteczny i jak zwykle Sfinks się obronił.
Niesamowity był to finał. Niecodziennie ogląda się Hiszpanów gnojących Włochów 4:0, którzy byli totalnie bezradni. W taki sposób osiągnęli tryplet Euro - MŚ - Euro, a kolejny Mundial już za dwa lata w Brazylii.

W Barcelonie zaczęliśmy presezon.
- 2:1 z Hamburgerem w debiucie Tito
- 8:0 z Raja Club Athletic
- 2:2 (4:1 w karnych) z PSG
- 0:0 (2:0 w karnych) z Manchesterem United
- 2:0 z Dynamem Bukareszt
- i przegrana 0:1 w Pucharze Gampera z Sampdorią Genua
Po ośmiomiesięcznej kontuzji do gry nareszcie wrócił David Villa, po półrocznej Andreu Fontas, w trakcie Euro zakupiliśmy Jordiego Albę, w sierpniu Alexa Songa, a na wypożyczenie do Schalke udał się Ibi.
Bardzo mi go szkoda. Nie zdążył zaprezentować całego swojego potencjału, długo leczył zerwane więzadła. Mam do niego też szczególny sentyment, bo był pierwszym piłkarzem, który przyszedł do nas zewnątrz odkąd zaczęłam Barcelonie kibicować. Odchodząc trzeba się liczyć z tym, że do takiego Klubu jak Barca raczej się już nie wróci, ale trzymam za niego mocno kciuki. O wiele bardziej wolę takiego Ibiego niż, strzeż nas Panie!, Bojana.

Poważną rywalizację rozpoczęliśmy w Superpucharze Hiszpanii z Realem. Puchar był na wyciągnięcie ręki. Na Camp Nou wystarczyło, żeby Messi trafił setkę na 4:1, a Victor nie zaczął się bawić z Di Marią. Jednak mecz w naszym wykonaniu był genialny, a mierda w pierwszej połowie nie wąchała nawet piłki. Nie rozstrzygnęliśmy tego jednak na swoją korzyść u siebie, a rewanż był koszmarem.
Pierwsze pół godziny na Bernabeu to najgorsza, najbardziej chaotyczna, bezradna Barcelona jaką widziałam ever! Przecierałam oczy ze zdumienia i zastanawiałam się, dlaczego nie przyjechaliśmy na mecz. Już po tych trzydziestu minutach mogliśmy dostać manitę w plecy, a dwie bramki były najniższym wymiarem kary. No to kto o sobie przypomniał? Leo Messi oczywiście, który zasadził takiego wolnego, że Kryśka może się schować z tymi swoimi Tomahawkami. Teraz żałuję, że w ogóle Leo dał nam tą nadzieję. Przez drugą połowę waliliśmy głową w mur, a brakowało nam tylko jednej bramki do remisu, który w konsekwencji dawałby zwycięstwo! Czułam się jakbym przeżywała drugie Chelsea, brrrrr!
Nie udało się. Zadecydował ten jeden błąd Valdesa z Camp Nou i koszmarny występ obrony (Masche i Pique, którzy zawalili obie bramki) na Bernabeu. Jestem jednak dumna, że zostaliśmy podczas wręczania pucharu, czego mierda rok temu zrobić nie potrafiła, nie robiliśmy żadnych cyrków i że grając ponad godzinę w dziesiątkę byliśmy od nich lepsi i mieliśmy ze trzy patelnie, żeby rozstrzygnąć to na własną korzyść. Przegrywać też trzeba umieć i cieszę się, że potrafimy to zrobić.

Passa się jednak odwróciła. Real po zdobyciu pucharu grał straszną padakę przegrywając z Getafe i Sevillą czy remisując z Valencią, a my kroczyliśmy od zwycięstwa do zwycięstwa zaliczając sześć zwycięstw z rzędu w lidze i dwa w Lidze Mistrzów, mając komplet punktów! Styl pozostawia trochę do życzenia, ale w końcu zaczęliśmy mieć szczęście i w końcu zaczęliśmy wygrywać mecze, w których gramy chujnię z grzybnią.
W zeszłym sezonie na bank stracilibyśmy tam punkty, a teraz potrafiliśmy odwrócić losy meczu na Sanchez Pizjuan, gdzie przegrywaliśmy 0:2, by wygrać 3:2 po golu Villi w 93. minucie. Przegrywaliśmy 1:2 ze Spartakiem - wygrywamy 3:2. Remisowaliśmy z Granadą, by strzelić bramkę w 87. minucie! Wygraliśmy z Osasuną mimo przegrywania 0:1. Potrafimy dowieźć jednobramkowe prowadzenie. Tego wszystkiego mi w zeszłym sezonie brakowało.
Teraz widać, że Tito ma jaja. Genialnie reaguje na wydarzenia boiskowe i przede wszystkim trafia ze zmianami i robi je w odpowiednim momencie. Pep posłałby w bój Keitę w 70. minucie. Tito nie boi się zrobić podwójnej zmiany w 55. Bardzo mi się to podoba.

A dzisiaj - Gran Derbi. Boję się jak cholera, jak zwykle, zwłaszcza że mamy przetrzebiony środek obrony. Pique miał być dziś postawiony na nogi po urazie odniesionym ze Spartakiem, ale postanowiono nie ryzykować. Puyi z Benficą doznał zwichnięcia stawu łokciowego i cudem jest, że nie złamał ręki, o czym byłam przekonana patrząc na te przerażające powtórki. Czyli zostajemy z parą Song - Mascherano, co nie nastraja zbyt dobrze.
W reszcie formacji, dzięki Bogu, mamy nadmiar bogactwa, więc Tito może się już tylko martwić czy postawić na Iniestę, Fabregasa, Alexisa czy Villę.

Walczymy o siódme zwycięstwo z rzędu, co dałoby najlepszy start Barcelony w rozgrywkach EVER i 11 punktów przewagi nad odwiecznym rywalem z Madrytu. Byłoby pięknie, ale mam obawy. Nie wiem, jak wyjdzie Mourinho, nawet wolę sobie nie wyobrażać czy pójdzie na nas od początku jak w rewanżu Superpucharu czy spróbuje zagrać zachowawczo, wiedząc, że taka przewaga może ustawić resztę sezonu.
Najważniejsze, żebyśmy to my zachowali koncentrację i przede wszystkim grali swoje, a reszta ułoży się sama.

Visca el Barca!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz