niedziela, 5 sierpnia 2012

69. 24.04.2012 Koniec marzeń o obronie LM / 27.04.2012 Pep nie przedłuża kontraktu...

Ostatnie dwa tygodnie miały nam dać ostateczną odpowiedź, na co stać drużynę w tym sezonie. Nikt nie spodziewał się, że będziemy musieli przyjąć na klatę tyle ciosów, tyle niesprawiedliwych uderzeń, przełknąć bardzo gorzki gorycz porażki. Zza chmur wcale nie chciało wyjść słońce, z każdym kolejnym dniem na głowę padało coraz mocniej aż w końcu zaczęła się prawdziwa ulewa.

Przegraliśmy w Londynie łapiąc się na jedną kontrę i nie wykorzystując pierdyliona sytuacji. Madryt i Mourinho w końcu zdobyli Camp Nou, ale to raczej my przegraliśmy Gran Derbi niż oni je wygrali. Po raz kolejny mieliśmy się odkuć, teraz to Chelsea miała odczuć naszą sportową złość i chęć zwycięstwa po ostatnich dwóch porażkach. Nie wyszło.

Znowu byliśmy lepsi. Dominowaliśmy na boisku, we wszelkich statystykach, ale nie w tej, która pokazywała, kto strzelił więcej bramek.

Odrobienie strat przyniósł zaskakujący duet - Cuenca i Busquets. Isaac w tłumie zawodników w polu karnym posłał piłkę po ziemi wprost pod nogę Sergio, który tylko ją dołożył, by futbolówka mogła zatrzepotać w siatce.
Akcja Alexis - Messi - Iniesta dała drugą bramkę i wydawało się: 'Po meczu'. Zyskaliśmy pewność siebie, luz, spokój, zaczęliśmy się bawić i nic złego nie miało prawa się stać. Po raz kolejny się pomyliliśmy. Wystarczyła jedna akcja Chelsea, jeden lobik Ramiresa nad bezradnym Victorem, byśmy potrzebowali jeszcze jednej bramki do wielkiego finału w Monachium. Słusznie przeczuwałam, że czeka nas całkowita murarka i walenie głową w mur.

A wszystko mogło potoczyć się inaczej.
Chwilę po rozpoczęciu drugiej połowy Drogba fauluje w polu karnym Cesca Fabregasa. Ewidentny faul = rzut karny. Do piłki podchodzi Leo, decydująca chwila, emocje sięgają zenitu, a ja mówię do taty, siedzącego obok mnie: 'Nie trafi'. Cholera jasna, powinnam zostać wróżką, kurwa. Od Leo nie jest lepszy Petr Cech. Lepsza jest poprzeczka. Przerażający dźwięk odbijanej piłki od tej górnej części bramki nadal huczy mi w głowie.
Szansa na przechylenie wyniku dwumeczu kolokwialnie mówiąc, poszła się jebać. My znów poczuliśmy jakby ktoś uciął nam skrzydla, w drużynie zabrakło jakiejś chęci zwycięstwa. Chelsea znów zaparkowała autobus, a my marnowaliśmy swoje sytuacje albo Pchła trafiała w słupek. Brakowało jednej bramki do awansu, do końca wierzyłam w drugie 'Iniestazo', w kolejny cud. W samej końcówce całkowicie odmówiła mi posłuszeństwa transmisja i o bramce Torresa dowiedziałam się z Twittera. Lepiej nie próbujcie wyobrażać sobie mojej frustracji, łez i niedowierzania.
Ten człowiek od bohatera całej Hiszpanii po strzeleniu zwycięskiej bramki na Mistrzostwach Europy w finale z Niemcami stał się pośmiewiskiem całego świata. Od tamtego czasu nie potrafił znaleźć formy, odszedł z ukochanego Liverpoolu do Chelsea za kosmiczne 50 milionów euro, nie strzelał bramek od wieków, kibice prześcigali się w coraz bardziej niesmacznych żartach. Szczerze rozbawił mnie komentarz na Twitterze, żeby Nando się nie obawiać, bo on i tak trafia tylko w żonę, ale teraz chyba nikomu nie jest do śmiechu. W najśmielszych snach nie śniło mi się, że to właśnie Fernando Torres z balejażem numer 58260152 uciszy Camp Nou i pozbawi nas jakichkolwiek nadziei na awans.

Według mnie kulminacyjnym momentem, w którym wszystko się sypać (oprócz niewykorzystanego karnego) był wypadek Gerarda. Serce zamarło mi, gdy Piquenbauer uderzył głową w biodro Victora i bezwładnie upadł na murawę. Wyglądało to cholernie groźnie, jednak Gerard dzięki pomocy sztabu medycznego powrócił do gry i nawet zdołał jeszcze zatrzymać Drogbę. Ale poczuł zawroty głowy, konieczna była zmiana, później także noc w szpitalu na obserwacji. Wyobraźcie sobie również, że następnego dnia okazało się, że nie pamięta wczorajszego meczu i swojego upadku! Nie oglądał drugiej połowy, a o odpadnięciu dowiedział się od rodziny, co podobno bardzo przeżył.
Jak zwykle cholerny chichot losu. Ostatnie dwa mecze przesiedział na ławce, a gdy w końcu zagrał - nie doczekał nawet do końca pierwszej połowy. Niezmiernie czuć było jego nieobecność i było widać, że po jego zejściu po prostu posypała się taktyka na ten mecz.

Czy mam kogoś obwiniać? Leo za zmarnowanego karnego? Masche za nieupilnowanie Ramiresa? Victora za jego głupie wyjścia przy obu bramkach? Xaviego czy Andresa, którzy oddychają już rękawami? Pepa za jego nietrafione zmiany? Nie potrafię. Cała złość już dawno ze mnie wyparowała, a ode mnie usłyszą tylko podziękowanie. Tak, podziękowanie. Za walkę, za zaangażowanie, za to, że odpadliśmy z godnością, że nie robiliśmy żadnych cyrków i że do końca byliśmy wierni naszej filozofii, mimo że znów nas zawiodła.

Muszę poświęcić akapit Johnowi Terry'emu, a 'zasłużył' na to jak nikt inny.
Wyobrażacie sobie, żeby tak doświadczony piłkarz, kapitan Chelsea zachodził od tyłu Alexisa i tak po prostu wymierzał mu kolanem kopa w dupę? Przecież to się w głowie nie mieści, nie ma słów, żeby to opisać. Nadal ogarnia mnie głupawka, gdy widzę powtórki, ale najpierw trzeba zapłakać nad głupotą Terry'ego, który osłabił swoją drużynę i sam wyeliminował się z finału na Allianz Arenie, a potem idiotycznie tłumaczył się, że 'to nie było mocne'. LITOŚCI!
A teraz wyobraźcie sobie Carlesa Puyola zasadzającego takiego kopa rywalowi...

Wielkie podziękowania należą się kibicom na Camp Nou, którzy powitali zespół flagami Katalonii oraz to, co pokazali po bramce Torresa. Cały stadion zdjednoczył się, wszyscy jak jeden mąż zaśpiewali Olele olala sel del Barca es millor hi ha i Cant del Barca, a mnie ciarki przeszły. Jak to ktoś podsumował: „Widok Camp Nou śpiewającego hymn w momencie, gdy drużyna odpada, to wydarzenie bardziej historyczne niż sam awans do finału."

Chelsea trzeba tylko pogratulować, chociaż nadal ciężko przechodzi mi to przez klawiaturę. Od samego początku było wiadomo, że nie pójdą na wymianę ciosów, a kto by poszedł (próbował Real - 0:5, próbował Szachtar - 1:5, mimo że w tamtym czasie daleko byliśmy od optymalnej formy, próbował Manchester w obu finałach - też wiemy jak to się skończyło) i okazało się, że wystarczyły trzy okazje w dwumeczu w doliczonym czasie gry, by awansować. I to najbardziej frustruje. Że znów nie przegraliśmy z drużyną lepszą. Nie. Znowu z własną nieskutecznością. Klątwa niemożliwości obronienia trofeum trwa dalej.

Piłka nożna to tylko sport. Ale sport, który jest bardzo niesprawiedliwy. W którym nie zawsze wygrywa lepszy. Jak to powiedział Sandro: 'Gdyby miał wygrywać lepszy, zawsze wygrywałaby Barca'. Amen.


FC Barcelona - Chelsea
2:2


Bramki:
Busquets (35.), Iniesta (44.)

Kartki:
Iniesta, Messi - żółte

Skład:
Valdes, Puyol, Pique (26. Alves), Mascherano, Busquets, Xavi, Iniesta, Fabregas (73. Keita), Alexis, Messi, Cuenca (67. Tello)

Ławka rezerwowych:Pinto, Alves, Adriano, Keita, Thiago, Pedro, Tello
Afellay, Montoya i Bartra poza kadrą meczową.

Czerwona kartka dla Terry'ego
Zmarnowany rzut karny Leo Messiego


Wszystkim ekspertom i kibicom wydawało się, że w wielkim finale w Monachium spotkają się dwie najlepsze drużyny na świecie, kolejne Gran Derbi. O ironio, nie znalazła się w nim żadna.

Obejrzałam z tatą cały mecz mierdy z Bayernem na Bernabeu, kibicując oczywiście Bawarczykom z całego serca. Pary Realowi wystarczyło na pierwsze piętnaście minut, gdy Krystyna strzeliła dwie bramki i nawet mi wydawało się, że nie ma już w co wierzyć. Jednak Robben trafił z karnego, a wynik 2:1 dawał im szansę na dogrywkę i ewentualne karne. Tak też się stało, a ten konkurs rzutów karnych chyba na zawsze pozostanie mi w pamięci.
Nie da zapomnieć się Krystyny zawodzącej (który to już raz?) w najważniejszym momencie, chybiającego Kaki, fantastycznego Neuera, Ramosa posyłającego piłkę w kosmos i The Special Five klęczącego na kolanach. BEZCENNE! Tego nie kupisz żadną kartą kredytową.
'To kometa Halleya? Nie, to tylko piłka Ramosa.' Uważajcie na swoje głowy, bo podobno nadal nie spadła na ziemię!

Żal po odpadnięciu z Chelsea, z nawiązką wynagrodził mi Bayern, któremu powiedzieć mogę tylko: 'Danke!' W przekroju dwumeczu to oni byli lepsi, na Bernabeu to oni dyktowali warunki gry, szkoda tylko zmarnowanych patelni Gomeza i nie zazdroszczę obrony, bo to co prezentowali to absolutna parodia. Kryśka stoi sobie niepilnowana w sytuacji, w której Leo miałby na sobie trzech obrońców i strzela gola, a potem nie potrafili nawet po prostu wypierdolić piłki jak najdalej.

Bawarczykom życzę przejechania się po The Bus jak walec i pokazania miejsca w szeregu wyrośniętym dzieciom Abramowicza. Szkoda tylko, że w razie wygranej przeskoczą nas w ilościowej zdobyczy pucharu Ligi Mistrzów, ale wszystko jest lepsze niż zdobycie go przez Antyfutbol FC.

Pep nie przedłuża kontraktu...

Wydawało się, że nie może być gorzej. Bo co może być gorszego niż przejebanie ligi i Ligi Mistrzów? Pewien chudzielec rodem z Santpedor powiedział: 'Może! I zaraz Wam to udowodnię!'

Jego odejście przeczuwałam już od kilku dni. Jedna natrętna myśl: 'Pep nas zostawi' nie dawała mi spokoju. A gdy w czwartek gruchnęła wiadomość o trzygodzinnym spotkaniu Rosella i Pepa w domu Mistera wiedziałam, że niedługo dowiemy się prawdy. Sandro proponował podobno całkowitą wolność w podejmowaniu decyzji, także czek in blanco... A potem już tylko, że prezydent zna decyzje, każe Pepowi się jeszcze z nią przespać i dopiero potwierdzić, a także ustalenie konferencji po treningu, na którym Pep ma poinformować drużynę o swojej decyzji. Chciałam się oszukiwać, nawet nie wiecie jak bardzo, ale już nie potrafiłam. Wiedziałam, że to koniec, bo który trener mówi na konferencji, że przedłuża kontrakt?
Czwartek był dniem niedowierzania, przed pójściem spać napisałam: 'Oby stał się cud'. Cud nie zdarzył się z Chelsea, nie zdarzył się także teraz.

W piątek wracałam ze szkoły na złamanie karku. Katalońska prasa i dziennikarze nie pozostawiali złudzeń. Paczka chusteczek leżała przygotowana. O 13.35 do sali konferencyjnej wszedł Mister, Sandro Rosell i Andoni Zubizarreta. Wystarczyło tylko wychwycenie słów 'no renueva', żeby kanaliki łzowe jeszcze intensywniej zaczęły swoją pracę. Tak jak przypuszczałam Pep swoje odejście tłumaczy wypaleniem i zmęczeniem 'Cztery lata na stanowisku trenera to wieczność.', a nie uciekaniem z tonącego okrętu, bo przejebał dwa trofea.

Patrzyłam na niego, a gdy odważył się uśmiechnąć, wrzeszczałam: 'Jak możesz się uśmiechać, skoro ja ryczę?!', ale jak bardzo paradoksalnie by to nie zabrzmiało wiem, że robi to dla drużyny, dla Klubu, dla jej dobra. Nie chce żeby jego zmęczenie zaczęło przechodzić na zawodników, chce żeby cały czas odczuwali ten sam głód zwycięstw, który może on teraz zatracił. Wystarczy tylko popatrzeć na jego zmęczoną twarz, na siwiznę, teraz już łysinę, a przypomnieć sobie jak wyglądał cztery lata temu. Rozumiem go, ale z drugiej strony nie mogę pojąć, dlaczego akurat teraz. Ale chyba lepiej żeby odszedł sezon za wcześnie niż sezon za późno, co kiedyś szczególnie odczuł Rijkaard.
Wierzę jednak, że kiedyś wróci. Na razie chce sobie zrobić rok przerwy od piłki. Tito przecież może zagrzać mu miejsce. No i Laporta przepowiedział mu kiedyś zostanie prezydentem Klubu. To byłoby coś.

Nie potrafię słowami opisać mojej wdzięczności i miłości do tego człowieka. To on przejął rozbitą drużynę, która zakończyła sezon na trzeciej pozycji, mając 18 punktów straty do lidera i przełknęła gorycz upokorzenia, robiąc szpaler Realowi na Bernabeu. To on miał jaja pozbyć się Deco i Ronaldinho. To on miał jaja zrobić z Messiego najlepszego zawodnika na świecie. To on, jako pierwszy w historii, w swoim debiutanckim sezonie wygrał wszystko, co było do wygrania. To on stworzył obecną Barcelonę. Maszynkę do pobijania rekordów i wygrywania, ale każda musi w końcu zacząć się psuć.
Popełniał błędy, miał wady, ale nie chcę o nich pamiętać. Będę pamiętać o Rzymie, o Wembley, o manicie, o KMŚ, o puto amo, o biciu braw drużynie po zdobyciu Superpucharu Europy z Porto, o jego klasie, dżentelmeństwie, pokorze, szacunku. Pep zawsze będzie miał miejsce w sercu moim i cules na całym świecie. Mi nie musi udowadniać niczego. Jest dla mnie najlepszym trenerem na świecie i nikt, i nic tego nie zmieni.

Myślałam, że na ogłoszenie decyzji, co do wyboru nowego trenera jeszcze trochę poczekamy. Ku mojemu zdziwieniu, na konferencji zostało ogłoszone, że od 1 lipca 2012 roku nowym trenerem Futbol Club Barcelony zostanie... TITO VILANOVA!
Każdy obmyślał plan wyciągnięcia Bielsy z Bilbao, zastanawiał się nad kandydaturą Valverde, Villasa-Boasa, Blanca, ale odrzucał kwestię oczywistą. Sama byłam wprost przekonana, że Tito odejdzie razem z Pepem. Przecież to przyjaciele prawie od 30 lat, razem trenowali rezerwy, razem przez cztery lata sprawowali opiekę nad pierwszą drużyną, jak więc Tito może nie iść za Misterem? Pep jednak sam zgłosił Tito jako kandydata, a Zubi od razu przystał na tą propozycję.
Przez lata był w cieniu przyjaciela, teraz wszystkie światła reflektorów zwrócą się na jego osobę. Któżby pomyślał nad takim obrotem spraw, gdy dowiedzieliśmy się o jego nowotworze przez meczem w Mediolanie w fazie grupowej LM?
Nadal wydaje mi się to nieprawdopodobne i mam nadzieję, że Tito dopisze zdrowie i nie nastąpi żaden nawrót choroby. U mnie zaczyna z czystą kartą. Martwię się tylko o jego charyzmę i to czy podoła takiemu zadaniu. Ale kto cztery lata wierzył w Pepa? Będzie dobrze, cules. Tito jest właściwą osobą, na właściwym miejscu, która przede wszystkim zna Klub, jego filozofię i zrobi dla niego wszystko. Przypomnijcie sobie tylko jego rzadkie, bo rzadkie, ale kapitalne wywiady, no i The Special Five w końcu pozna, kto to jest 'Pito' Vilanova. Ależ chciałabym małej zemsty w najbliższych GD i wpierdol Mułowi od Tito w prezencie. ^^

Szkoda tylko, że historia zatacza koło. Era Pep Teamu zaczęła się od 2:6 na Bernabeu i wyeliminowania Chelsea w półfinale LM. Po czterech latach kończy się przegraną w GD i odpadnięciem ze Smerfami w tej samej fazie. Niesamowite.

Żałuję tylko jednego. Że nie dane mi było oglądać Pep Teamu od początku. Te moje dwa sezony to nic, a najgorsze, że to już koniec.

Starsi kibice piłki nożnej chwalą się, że widzieli w akcji Pele, Maradonę, Milan Sacchiego, 'mechaniczną pomarańczę', Galacticos, Dream Team Cruyffa, a ja za 30 lat będę się chwalić moim dzieciom, że żyłam w czasach największej Barcelony w historii. Barcelony Pepa Guardioli.

Nie wyobrażam sobie Barcelony bez niego. Będę tęsknić każdego dnia. Jednak Klub musi działać dalej. Do 30 czerwca trenerem pozostaje Pep. Zostało 5 meczów, w tym finał Copa del Rey. 450 minut, aby delektować się ostatnimi tchnieniami tej drużyny, prowadzonej przez tego człowieka. Ostatni mecz na CN - derby z Putanyolem. Oczekuję zapierającej w dech w piersiach mozaiki 'Gracias Pep'. Ostatni mecz - Bilbao na Calderon. Nie chciałam tego nędznego pucharu pocieszenia. Jednak trzeba go zdobyć. Trzeba godnie pożegnać Pepa. Chłopca od podawania piłek, wychowanka, piłkarza, kapitana, legendę. Największego i najlepszego trenera w historii FC Barcelony.

GRACIAS PEP! Per tots!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz